niedziela, 26 kwietnia 2015

6. "Really like him"

   Tę noc spędziłam bezsennie. Znowu obmyślałam jaki rodzaj ucieczki zastosować, lecz gdy uzmysłowiłam sobie, że mój mózg jest zupełnie pusty postanowiłam pójść spać. Zaczęły dręczyć mnie koszmary.
Śniło mi się, że zostałam tu na zawsze, na tym pustkowiu z nim, Harrym. Ale nie to było najgorsze. Zostałam tu, bo tego chciałam... Byliśmy tacy szczęśliwi, a jakiś czas później urodziłam mu córkę, która była do niego tak podobna. Od wtedy moje życie było jeszcze większym koszmarem.
Ten sen był taki prawdziwy! Chyba najstraszniejszy w całym moim życiu. Jeszcze niczego się tak nie przestraszyłam, nawet, gdy prawie rozjechał mnie samochód.
Całe szczęście to tylko sen, i Bogu dzięki.
Usłyszałam pukanie do drzwi, a chwilę potem stanął w nich mój oprawca.
-Przyniosłem ci śniadanie.-wszedł z jakąś tacką i postawił ją na biurku. Usiadł na fotelu i czekał aż sięgnę po nią, jednak tak się nie stało.-Nie jesz?-spytał zaskoczony.
-Nie mam pewności czy nie dosypałeś tam narkotyków.-burknęłam.
-Znowu zaczynasz?-spytał zmęczony.-To był jeden raz, wiesz? Nigdy więcej nie dosypie ci żadnych narkotyków. Obiecuje.-ciężko westchnął.
-Myślisz, że traktuję twoje obietnice poważnie?-zaśmiałam się gorzko.
Nigdy, ale to nigdy nie zaufam temu człowiekowi. Słowo Chanel.
-A powinnaś.-uśmiechnął się.-Potrzebujesz czegoś?-wbił we mnie pytający wzrok. Pokręciłam przecząco głową.
-Chciałabym dzisiaj wyjść się przewietrzyć.-rzekłam, gdy chciał wychodzić. Uśmiechnął się do mnie pogodnie, ale niepewnie, jakby coś analizował.
-A zamierzasz uciekać?-spytał zadzierając brwi. Teatralnie wywróciłam oczami.
-Mam jakieś szanse? Przecież wiem, że z tobą nie wygram... Pogodziłam się z tym.-wymamrotałam.
Żarcik.
Zbadał mnie wzrokiem.
-To jak?-jęknęłam zniecierpliwiona.
-Dla ciebie wszystko, księżniczko.-uśmiechnął się
Księżniczko? Brrr, jak to zabrzmiało w jego ustach. Kiedyś uznałabym, że to słodkie, niestety niektóre rzeczy się zmieniły.
To zabawne, że łóżko stało się głównym miejscem na którym przebyłam. Nie pamiętam kiedy tak było. Postanowiłam nie być jego więźniem, wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Moje oczy napotkały kilka czystych kartek na biurku.
Może by tak napisać... list?
Usiadłam na fotelu i przysunęłam się do biurka. Sięgnęłam po pióro, które na nim leżało. Odpowiednio się dobrałam iii... kompletnie nie wiedziałam jak zacząć. Nie wiedziałam nawet do kogo piszę. Do taty czy do policji? Tak, wiem, że i tak tego nie wyślę bo nie mam jak, ale może kiedyś znajdą to miejsce i przeczytają list. Nadzieja matką głupich-jak to mówią.
Napisałam coś na kartce i od razu ją zgniotłam. To głupie żeby pisać do ojca, który i tak mnie nie kocha.
Znowu coś nabazgrałam na kartce, ale tym razem wydawało mi się to bardziej sensowne niż za pierwszym razem.
"Drogi oprawco!
   Moja pierwsza próba zabicia Cię nie powiodła się. Nawet nie wiesz jak podobało mi się grożenie Ci śmiercią... niestety Ty byłeś silniejszy, ale to tylko chwilowy stan. Zginiesz, wiesz? Tylko się nie martw, w piekle jest pełno miejsca dla takich jak Ty"-odłożyłam pióro i uśmiechnęłam się do siebie.
Później to dokończę... teraz czas na spanie.
Rzuciłam się na miękki mebel.
Och moje kochane łóżko, jesteś jedyną rzeczą, którą kocham. Tylko ty mnie rozumiesz...


Gdy się obudziłam poczułam się jakoś dziwnie. Otworzyłam oczy i wszystko okazało się jasne.
Na fotelu siedział Harry, dlatego czułam się... inaczej.
-Musisz tak cały czas spać? To już staję się nudne.-jęknął.
Poważnie? Mnie też nie jest łatwo cały czas spać. Nie ma tutaj ani kina, ani wesołego miasteczka więc co mam robić?
-Lepsze takie spanie niż jakbym miała się nie obudzić.-uśmiechnęłam się na co chłopak się skrzywił.
-Czasem jesteś przerażająca. Zastanawiam się czy zacząć się ciebie bać.-wymruczał.
Jestem przerażająca? Boi się mnie? Muszę to kiedyś wykorzystać!
-Niall zrobił coś do jedzenia, idziesz?
-Jego jedzenie jest jadalne?-zmrużyłam oczy. Chłopak roześmiał się.
-Bardziej niż moje.-wstał i dopiero teraz zauważył kartki, które leżały na biurku. Przeczytał po cichu treść listu i uśmiechnął się nieznacznie.-O! Piszesz do mnie listy, jak miło.-roześmiał się.
Miło, nie ma co.
-Zbieraj się bo wystygnie.-rzucił na odchodne i wyszedł.


Ku mojemu zdziwieniu jedzenie Nialla było jadalne. Powiem więcej, było całkiem dobre. Sama się zdziwiłam. W sumie to zazdroszczę tej Meghan. Ma fajnego, kochającego chłopaka, jej życie jest jak z bajki. Nie to co moje...
-Niedługo będę się zbierał. Pewnie Megi się o mnie martwi.-rzekł Niall.
-Błagam cię, człowieku! Dzwoniłeś do niej pięć minut temu.-wywróciłam oczami.
-Już tak się zleciało?!-wykrzyknął przerażony.-Pewnie już odchodzi od zmysłów! Muszę do niej jak najprędzej zadzwonić.-zdenerwowany chwycił za telefon. Od razu go powstrzymałam. Wzięłam jego dłoń i uścisnęłam.
-Da sobie radę, wiesz? Chyba już nie jest małą dziewczynką...
-Dla mnie zawszę będzie. Ona mnie potrzebuje.
To ja bardziej potrzebowałam jego. Tak, usiłowałam zatrzymać tego człowieka żeby stąd uciec.

Jesteś mi potrzebny, Niall.

-Ale chyba nie pojedziesz teraz? Robi się coraz ciemniej i zimniej.-wyjaśniłam.-Wyjedziesz na spokojnie jutro.
Chyba trochę go tym uspokoiłam.
Teraz muszę jak najprędzej wymyślić plan działania. Chwilami zastanawiałam się czy po prostu nie spytać się blondyna czy nie zabrałby mnie ze sobą, ale od razu uświadamiałam sobie jakie to miałoby konsekwencje. Tragiczne.
Dobrze, że Stylesa tutaj nie ma, gdyby mnie zobaczył taką zamyśloną od razu by się domyślił! Miałam wokół siebie rozstawionych tyle min. Na każdym kroku musiałam uważać żeby na jakąś nie wejść. To było trudne. Z jeden strony wolność z drugiej zaś więzienie. I jak przejść przez to pole minowe żeby nie zginąć? To trudne pytanie, jedno z najtrudniejszych w moim życiu.
Usłyszałam kroki w korytarzu, a Niall wciąż stał przy mnie.
A może by tak...
Przyssałam się do ust Horana. Działałam spontanicznie. Nie obchodziło mnie czy ma dziewczynę czy nie, dla mnie ona wtedy nie istniała.
Wpijałam się w jego usta tak jakby od tego zależało moje życie. Nie bronił się ani nie oddawał pocałunku.
Czułam spojrzenie Harrego na nas. Słyszałam jego kroki.
Spojrzałam na niego ukradkiem, był rozwścieczony i wyjmował coś z szuflady małej szafki.

Genialnie, oto ci chodziło Chanel!

Nie wiem czy oto mi chodziło, gdy zobaczyłam go stojącego przed nami i celującego lufą pistoletu prosto na nas.
Szybko oderwałam się od chłopaka i stanęłam metr od niego. Broń powędrowała w stronę blondyna.
-Harry co ty wyprawiasz?!-jęknął.-Nie podejmuj pochopnych decyzji.-zbliżył się do przyjaciela, ale ten mocniej zacisnął ręce na broni.
To było ostrzeżenie.
-Spieprzaj stąd!-wycedził.
-Ale Harry...-wyszeptał błagalnie. Widziałam w jego oczach przerażenie. Jak to jest bać się własnego przyjaciela?
-Nie słyszałeś mnie?! Masz. Stąd. Spieprzać!-syknął.
Horan spojrzał na niego z lękiem po czym w popłochu uciekł z mieszkania. Uciekł tak po prostu zostawiając mnie samą. Jego rozżalone oczy spojrzały na mnie przelotnie z niedowierzaniem i zniknął.
Przyglądałam się temu wszystkiemu z boku, sama nie wiedziałam co zaraz stanie się ze mną.
-Nie rób tego więcej, okej?-warknął rozdrażniony.-Nie prowokuj mnie. Nie chciałbym stracić najlepszego przyjaciela.
Co?
-Wiesz, że to ja go pocałowałam?-spytałam zaskoczona. Pokiwał potakująco głową.-I mimo wszystko celowałeś do niego? Powinieneś celować do mnie, albo pozwolić mi z nim wyjechać.
-Właśnie tego byś chciała, na to liczyłaś, że tak właśnie pomyślę. Nie jestem taki głupi, Chanel.-spiorunował mnie wzrokiem.
-Ale mimo wszystko to nie ja byłam pod obstrzałem.-wbiłam w niego zaciekawiony wzrok.-Zabiłbyś go dla mnie, prawda?
-Jeśli byłaby taka potrzeba...-wzruszył ramionami.-Ale trochę byłoby mi go żal. Naprawdę go lubię.
Nie wyglądało na to podczas, gdy w niego celował. Mój mózg nie obejmuje jego myślenia. On jest porąbany.
Zaraz, zaraz jeśli mnie też "lubi" to przecież ja też jestem w niebezpieczeństwie...
Od razu, kiedy o tym pomyślałam pobiegłam schronić się w swoim pokoju. Przykryłam się pod grubą warstwą kołdry i aż zadrżałam.
Harry nie byłby sobą gdyby do mnie nie przyszedł. Usiadł w tym samym miejscu co zazwyczaj i przyglądał mi się. Wbił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie, ale siedział w ciszy.
Nie mogłam tak, już dłużej tak nie pociągnę. To wszystko mnie wewnętrznie rozrywa. Nie wyobrażam sobie jak ma wyglądać reszta mojego życia tutaj.
-Sama nie rozumiem jak mogłeś mnie tak po prostu ukraść. A na dodatek robić mi to wszystko.-stłumiony dźwięk wydostał się spod kołdry.
-A co miałem podejść i spytać "Hej masz na imię google? Bo masz wszystko czego szukam"? Tak to sobie wyobrażasz?-spytał poirytowany.
-Chociażby. Na pewno byłoby lepiej niż jest teraz.-mruknęłam. Chłopak zaśmiał się. Doprawdy nie wiem co go tak śmieszyło.

-Czasem na prawdę miałem zamiar zapytać czy masz wolny wieczór, ale rezygnowałem gdy uświadamiałem sobie, że wieczór to za mało, więc chciałbym zapytać od razu czy masz dla mnie wolne całe życie.-uśmiechnął się do mnie słabo. Coś mnie ścisnęło w żołądku.
Jeszcze mocniej opatuliłam się materiałem i przyglądałam się mojemu towarzyszowi. Znowu padające z okna światła, teraz już gwiazd, sprawiały, że wyglądał przyjaźnie.
Jego uśmiech znalazł miejsce w moich oczach i chyba tam mu było dobrze bo nie mogłam go wymazać z pamięci.
___________________________________
Przepraszam za ten rozdział, jest naprawdę dziwny. Obiecuję poprawę i słowa dotrzymam bo rozdziały mam już napisane i nie są aż takie złe.
Co sądzicie o tej sytuacji z Niallem? Harry mógłby dopuścić się morderstwa?
Dacie radę przekroczyć osiem komentarzy? 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

5. "Don't be such a wimp, Chanel!"

Muzyka
    -Zjesz coś?-spytał się mnie po raz setny Harry, który patrzył na mnie z litością. Pokręciłam przecząco głową.
Ile razy mam mu jeszcze powtarzać, że nie jestem głodna? A może od razu wygarnę mu, że jego jedzenie nie jest jadalne i może je sobie wsadzić w rowa? Przynajmniej by się zamknął.
Kolejne dni na tym bezludziu i kolejne pomysły jak mogę się go pozbyć. Do głowy przychodziły mi różne sposoby, raz było to utopienie w kiblu, czasem dodanie śmiertelnej ilości soli do jego herbaty, a ostatnio nawet znalezienie wściekłej wiewiórki. Tyle, że tu nie było wściekłych wiewiórek... Żadne z moim genialnych pomysłów niestety nie wypalił. Tłumaczę to sobie jako chwilowy brak powodzenia albo znak na to, że muszę poczekać na swojego wybawiciela. Nialla, tak? Zdaje mi się, że właśnie tak miał na imię.
Powtórzyłam sobie w głowie jeszcze raz, że niedługo będę w swoim domu i usiadłam przy stole w kuchni.
-A ten twój przyjaciel kiedy będzie?-zapytałam siedzącego na przeciw mnie pijącego wodę chłopaka.
Po chwili dotarło do mnie, że może spytałam zbyt bezpośrednio. Może mnie przejrzeć... Aaaa tam.
-Masz na myśli Horana? Nialla Horana?-spytał obojętnie patrząc na mnie wzrokiem pijanego wędrowcy.

Chanel... Jak wygląda wzrok pijanego wędrowcy?
 

Pokiwałam głową i wbiłam w niego zaciekawione spojrzenie. Wzruszył ramionami.
-Nie wiem, może wcale... Jest nieprzewidywalny.
Zupełnie jak on... to się dobrali.
-Byłaby wielka szkoda.
-Dlaczego pytasz?-z jego ust wydobyły się słowa, które ledwo uchwyciłam w uszach.
-Tak jakoś.-odparłam spuszczając wzrok na moje gołe stopy. Och, tyle czasu nie malowałam paznokci.-Czasami czuję się samotnie. Bardzo często nie ma cię w domu, a ja nie mam co tutaj robić. Może z nim znalazłabym wspólny język.
To nie brzmiało prawdziwie.
-Postaram się to zmienić.-uśmiechnął się zawadiacko.
Nie, proszę, nie! Tylko nie to! Wszystko, ale na to się nie zgodzę!
Widziałam w jego oczach rozbawienie.
Wiedział, że właśnie tego nie chcę. Dupek. Ale przystojny dupek...

Dość, Chanel!


Leżałam właśnie na kocu na dworze, gdy jakiś sporych rozmiarów obiekt zasłonił mi słońce.
Wkurzyłam się lekko, jednak nie otwierałam oczu gdyż było na to za gorąco, a każdy ruch sprawiał iż bardzo się męczyłam.
Machnięciem ręki zakomunikowałam, że ma się odsunąć.
-Mam dla ciebie niespodziankę.-wykrzyknął podekscytowany.
-Największą niespodzianką byłoby gdybyś się odsunął albo odwiózł mnie do domu.-zamiałczałam. Chłopak zaśmiał się dając mi do zrozumienia, że traktuje moje słowa jako coś śmiesznego.
Po chwili słońce znów grzało moją skórę co znaczyło, że pożądany obiekt zmienił miejsce.
Pożądany-jakoś dziwnie to zabrzmiało w tym przypadku...
Poczułam dotyk na płatku mojego ucha. Coś mokrego i lepkiego dotknęło mojej skóry. Łaskotało mnie do tego stopnia, że zachichotałam. To było dosyć przyjemne... Usłyszałam syknięcie.
Odsunęłam się jak poparzona. Otworzyłam szeroko oczy, spojrzałam na Harrego.
Na rękach trzymał ogromnego wijącego się stwora. Wąż mocno zaciskał się wokół jego rąk i nadgarstków.
Nie wiem co było gorsze, jego beztroski uśmiech czy wąż.
-Odsuń to ode mnie, bo nie ręczę za siebie.-ostrzegłam chwytając za leżącą na ziemi sporą gałąź.
-Co? Nie lubisz takich milusich zwierząt?-spytał całując gada.-No patrz jaki on uroczy, nazwiemy go Alfred.-rzekł ucieszony.
Próbował zbliżyć się do mnie ze zwierzęciem, ale od razu kiedy się ruszał odsuwałam się od niego.
-Chyba nie zamierzasz zabrać go do domu?
-A dlaczego nie?-miałam wrażenie, że suszy zęby niż się do mnie uśmiecha.-Chanel, nie bądź mięczakiem!
Nie wiem co się ze mną stało, ale uciekłam do domu. Nigdy tego nie robię, co również mnie zdziwiło. Zrobiło mi się niedobrze.
Usiadłam na łóżko i schowałam twarz w dłoniach. Z oczu poleciała mi łza. Co jest? Przecież ja rzadko płacze... Aż tak przestraszyłam się tego stwora? Nie jestem pewna.
Po chwili usłyszałam kroki stawiane na panelach w korytarzu. W drzwiach mojego pokoju stanął Harry.
-Co się stało?-usiadł koło mnie i przejechał opuszkami palców po moim policzku. Dziwne, ale był to bardzo przyjemny dotyk i poczułam się trochę lepiej.
Nie odezwałam się, ani nie odwróciłam w jego stronę aby na niego spojrzeć.
-Przestraszyłaś się Alfreda? -tylko mruknęłam coś pod nosem.-Przepraszam. Obiecuje już więcej tak nie zrobię. Dobrze?-spytał się mnie poklepując mnie po łopatce. Znów mruknęłam coś pod nosem, sama nie wiedziałam co.
Cmoknął mnie w policzek i odszedł.
Nie tego chciałam.



Usłyszałam klakson. Pobudzona zerwałam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Jakiś samochód stał na podjeździe.
Nikt nie mógł wiedzieć co wtedy czułam! Tak jakby trochę... wolność. Wiem, wiem, czułam ją już tutaj, gdy uciekałam, a i tak zostałam pojmana. Ale teraz to co innego! Jestem pewna, że stąd ucieknę, a Niall mi w tym pomoże choć jeszcze dobrze go nie znam. Czuje, że on jest normalny, po prostu to czuję.
Nie zamierzałam jednak biec do nich. Zrozumieliby, że coś jest nie tak. Wiem, że Harry jest nad wyraz sprytny. W końcu przez tyle czasu mnie obserwował, a ja nic nie podejrzewałam.
Odeszłam od okna i usiadłam na obrotowym fotelu, oparłam głowę na oparciu i wgapiałam się w dziurę w suficie.
Usłyszałam skrzypienie podłogi i stłumiony dźwięk kroków.
To chyba oni. Żołądek mnie ściskał jak nigdy przedtem.
Słyszałam jak wchodzą, ale wciąż patrzałam się w sufit. Ktoś za mną chrząknął.
Obróciłam się na krześle. Stanęłam przed przystojnym blondynem i... Harrym.
No cóż taki jest już mój los.
Zmierzyłam się z ich kamiennymi twarzami. Wyglądało to dosyć dziwnie, ale i tak byli cholernie przystojni. Obaj byli ubrani w krótkie spodenki i kolorowe T-shirt'y z napisami. Nadal nie odezwali się do mnie słowem, a po moim czole spłynęła kropelka potu. Tak nagle gorąco się zrobiło, no!



Niezręczną sytuację przerwał głośny śmiech blondyna. Harry widząc jego reakcję sam zaczął się śmiać. Nie rozumiałam dlaczego mnie również to bawiło. Powinnam się opamiętać, być twardą! A nie nabijać się z takich ludzi. Śmiali się się bez opamiętania, nawet nie wiem z czego... ja śmiałam się z nich, a oni ze mnie. I nagle puf! Złe zdanie o moim porywaczu wyparowało z mojego mózgu razem ze śmiechem.
Uśmiechali się kątem oka zerkając na siebie. Blondyn spojrzał na mnie, gdy już wystarczająco się opanował. Uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę rękę.
-Cześć Chanel, jestem Niall.-chwyciłam jego dłoń i lekko ją uścisnęłam również się uśmiechając. Nie wiem czy dobrze robię, ale już lubię tego człowieka...-Cieszę się, że mogę cię zobaczyć po raz tysięczny.-roześmiał się do mnie. Miał taki przyjemny uśmiech aż miło mi się na niego spoglądało.
Harry gdzieś wyszedł, to dobrze przynajmniej nie będzie mnie rozpraszać...
-Dużo się ostatnio zmieniło w twoim życiu, co nie?-usiadł na łóżku nie daleko mnie.
-Oj dużo.-westchnęłam.
-Ale to chyba dobrze... zmiany przydają się każdemu, a tobie szczególnie, Chanel.


Paplanina Nialla o bezwarunkowej miłości już dawno mi się znudziła. Otworzyłam pierwszą szufladę mojego biurka. Jeśli ten pokój jest dokładnie taki jak mój powinny tam być moje akcesoria do manicure.
Były. Skubany! Wyjęłam kilka lakierów i odżywkę. Moje paznokcie były w opłakanym stanie. To aż nie do pomyślenia co pustynia potrafi zrobić z człowiekiem!
Wybrałam jeden z kolorów i pomalowałam nim starannie wszystkie paznokcie.
Blondyn wciąż do mnie coś mówił. Nie słuchałam go... od momentu kiedy zaczął mówić jak Harry się dla mnie starał, zaczął gadać od rzeczy. Nawijał i nawijał, ale czego się nie robi dla przyjaciela...
Zniecierpliwiona dmuchałam na paznokcie aby szybciej wyschły. Nie wiem po co to robiłam, od tego gorąca panującego tutaj i tak były już suche.



Kątem oka spojrzałam na chłopaka, który grzebał w swoim telefonie. Nic nie mówił, coś nowego.
-Co robisz?-spytałam patrząc na niego z zaciekawieniem.
-Piszę do ważnej osoby.-uśmiechnął się chytrze.
Mm, widzę, że ktoś lubi być tajemniczy... Takie numery nie przy mnie!
-Kim jest ta ważna osoba?
-Nie odpuścisz?-spojrzał na mnie z uśmiechem. Pokręciłam głową.- Meghan, moja narzeczona. Najcudowniejsza, najpiękniejsza i najmądrzejsza istota jaką znam-zaśmiał się na samo wspomnienie o niej.
To znaczy, że ją kocha? To miłość istnieje? Bo ja już trochę zwątpiłam... dobra, w ogóle w nią nie wierzyłam. Nigdy.
-Może kiedyś ją poznasz. Na pewno byś ją polubiła, ona już cię lubi.-znów robił coś w telefonie.
Zastanawiałam się skąd ma tutaj zasięg... Przecież podobno jesteśmy w samym środku niczego.
-Kochasz ją?-właściwie nie wiem po co o to spytałam. Nawet mnie to nie obchodziło.

Nooo właśnie...

-Czy ją kocham?-skupił swoją uwagę na mnie. Chwilę tkwił w ciszy. Podejrzewam, że dobierał odpowiednie słowa do odpowiedzi.-Najbardziej na świecie. Jest całym moim światem.-zerknął na mnie.-Nie oddałbym jej za nic w świecie. Chociaż czasem się sprzeczamy... dosyć często.-podrapał się po głowie.-Ale i tak ją kocham i nigdy nie przestanę. To tak samo jak Harry kocha ciebie.
Wbiłam w niego wzrok. Przyzwyczaiłam się, że był śmieszkiem i nawet mnie to bawiło, ale nie w takich momentach. Tym razem nie żartował. Badał mnie wzrokiem całkiem poważnie, a jego wargi nawet nie drgnęły do uśmiechu.
-To nie jest miłość.-burknęłam.-Wiem coś o tym...
-Nie wiesz, Chanel. Nic nie wiesz...-zapewniał.
Jak mógł mi coś takiego powiedzieć? W sumie to miał rację... Co ja głupia mogłam wiedzieć, gdy nadal jestem dziewicą...
-Nie znam drugiej osoby, która tak poświęciła się dla miłości. Myślisz, że byłem zadowolony, gdy powiedział mi o swoim pojebanym pomyśle żeby cię tu przywieźć? Myślisz, że było mi łatwo? Na wszelkie sposoby próbowałem go odwieźć od tego absurdalnego pomysłu... ale to mój przyjaciel. Wiedziałem jak mu na tobie zależy.-spojrzał na mnie oczekując jakiejkolwiek reakcji.-To dobry człowiek, lepszy niż ci się wydaję. Na twoim miejscu nie uciekałbym więcej... Spróbuj to zaakceptować i po prostu go pokochać. Nie mówię tego jako jego przyjaciel tylko jako człowiek.-powiedział ciepło.-Sam na miejscu Harrego właśnie tego bym chciał. On już wiele wycierpiał. Nawet nie wiesz ile.

Może i nie wiem, ale i tak ucieknę Niall...

____________________________________
To co? Niall pomoże uciec Chanel? Będzie jej sprzymierzeńcem czy może wrogiem?
I tak sobie myślę... może dodawałabym rozdziały w jakiś konkretny dzień, na przykład w niedzielę. Co o tym myślicie? :)
Piszcie w komentarzach. 

środa, 15 kwietnia 2015

4. "Are you sure?"



   Przez kilka dni leżałam kompletnie sama w łóżku. Nigdzie się nie ruszałam. Próbowałam sobie to wszystko jakoś ułożyć w głowie. Nie dawałam rady... to wszystko było dla mnie takie niepojęte. To wszystko co powiedział. Nie wiem nawet ile tutaj jestem. Może pięć dni, może sześć... może dziesięć? Kompletnie straciłam poczucie czasu.
Z tego co wiem to chyba chudłam, zdecydowanie chudłam. Czułam jak żebra wbijają mi się w skórę. Harry codziennie przychodził do mnie z jedzeniem i piciem, błagał mnie abym zjadła chociaż kęs, ale odpowiadało mu tylko moje milczenie. Nie wiem w ogóle co sobie wyobrażałam... że wygłodzę się na śmierć? Może bardziej na to, że żołądek mi w końcu pęknie i skończą się moje męki. Próbowałam przypomnieć sobie różne smaki na przykład moje ulubione hamburgery serwowane w budce za rogiem mojego domu. Mmm.
Tęskniłam za tatą... zaczynałam wątpić, że kiedykolwiek mnie znajdzie, że w ogóle szuka. Harry miał rację, on mnie nie kochał. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Ależ ja byłam głupia! Płakać mi się chciało za każdym razem kiedy sobie o tym przypomniałam.


Kątem oka spojrzałam na ubrania, które codziennie przygotowywał mi chłopak. Wierzył, że w końcu wstanę z łóżka, mylił się.
Zachciało mi się siku. No nie. Super. Będę musiała wstać. To będzie trudne... Mam nadzieję, że nie będzie go w domu.
Wstałam i zachwiałam się stojąc na własnych nogach od ładnych kilku dni. Podreptałam do rzeczy, które zostawił mi brunet, nie chciałam korzystać z jego pomocy, ale musiałam. Cała śmierdziałam. Przydałby mi się kąpiel, stanowczo.
Przebrałam się i weszłam do kuchni ściskając kciuki aby nie natrafić w niej mojego oprawcy. Tym razem nie miałam szczęścia... czy ja je w ogóle kiedykolwiek mam?
Chłopak stał przy kuchence pichcąc w garnku jakieś jedzenie. Zapach przyciągnąłby nawet największego niejadka na Ziemi! Pycha.
Próbowałam przejść niezauważona, jednak szybko mnie nakrył. Skurczybyk! Uśmiechnął się do mnie i sypnął do patelni szczyptę soli.
-Wreszcie wstałaś...-odezwał się-Myślałem, że już nigdy nie zobaczę cię na stojąco.-jego śmiech zadźwięczał w moich uszach.-Trochę nie znam się na tym...no ten... na gotowaniu.-podrapał się po głowie w zakłopotaniu.-Może spróbujesz?
Mam spróbować? Nie nigdy! Ale z drugiej strony... to tak bosko pachniało.
Zaburczało mi w brzuchu.
Cholera, Styles ty dupku!
Podeszłam do kuchenki i widelcem nałożyłam sobie do buzi coś co wyglądało jak kawałek kurczaka.
Od razu wyplułam to co miałam połknąć.
-To jest okropne!-skrzywiłam się w niesmaku-Mama nie uczyła cię jak się gotuje?-niekontrolowane słowa wydobyły się z moich ust razem ze śmiechem.
Zgromił mnie spojrzeniem, widziałam jak ręce zaciskają mu się w pięści. Zamiast jego ust widziałam na jego twarzy tylko wąską linię w parze z czarnymi oczami. Wkurzył się.
Kurwa! Dałam sobie liścia w twarz, dosłownie i w przenośni. Bardzo żałowałam swoich słów, nie wiem jak mogłam... Było mi go żal... chyba po raz pierwszy. Nie chciałabym być na jego miejscu, z resztą na swoim też bym nie chciała. Jak mogłam zapomnieć, że nigdy nie poznał swoich rodziców?! Idiotka, po prostu idiotka! Na jego miejscu już dawno bym mnie zabiła.
-Yyy... bo wiesz mnie też nie uczyła. Sama musiałam się nauczyć, chociaż nie było mi to zbytnio potrzebne bo codziennie robiła nam obiady nasza gosposia. Ale ty chyba o tym dobrze wiesz, nie? Zmarła jak miałam dziesięć lat.-wyjaśniłam.
-Wiem.-burknął pod nosem.
-Ugotuję coś gdy tylko się wykąpie.-sama nie wierzyłam w to co powiedziałam. Chłopak pobudził się i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.-Niech to będą takie... przeprosiny.-wymruczałam.
Przeprosiny?! Co ja najlepszego wyprawiam? On mnie porwał! A ja go chcę przepraszać za moje głupie poczucie humoru.

Tak Chanel, jesteś idiotką. 

Niemal pobiegłam do łazienki. Zamknęłam się na klucz.
Rozebrałam się do naga. Spojrzałam się w stronę lustra, jego odbicie mnie przeraziło. Wyglądałam okropnie. Skura wisiała na mnie jak na jakimś wieszaku. Zamknęłam oczy aby nie patrzeć więcej na ten przykry widok.
Weszłam pod strumień ciepłej brązowawej wody. Czułam jakby obywało mnie ze wspomnień. Ze mną pod prysznicem zostało tylko to co dzieje się teraz i to, że wciąż jestem uwięziona.
Gdy już się wykąpałam i ubrałam znów znalazłam się w kuchni obok próbującego naprawić danie Harrego.
-Daj spokój z tego się już nic nie da zrobić.-jęknęłam bezradnie widząc go krzywiącego się na smak jedzenia.-Możesz to od razu wywalić.
Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Zamierzasz gotować?-spytał zadzierając pytająco brwi.-Nigdy tego nie robiłaś.
-Może to znaczy, że jeszcze nie wszystko o mnie wiesz...-uśmiechnęłam się lekko i włączyłam gazówkę.
Miał rację nie gotowałam i właściwie nie wiem dlaczego to robię... i to jeszcze dla takiego kogoś...

Oj głupiaś, Chanel, głupiaś.


Zrobiłam omlety, chociaż zastanawiało mnie skąd tutaj jajka. Patrzyłam na nie dziwnie gdy wbijałam je do miski, na co brunet powiedział krótkie "No co? Jakbyś się przyjrzała okolicy to spostrzegłabyś, że za domem hoduje kury."
Zasiedliśmy razem do stołu co było dla mnie dziwne, gdyż wcześniej tego nie robiliśmy z wiadomych powodów. Przeszedł po mnie dreszcz na samo wspomnienie, że z kimś takim mogę siedzieć przy jednym stole.
Chłopak dokładnie zbadał jedzenie zanim zaczął jeść.
Uważał, że dołożyłam tam jakieś trutki? Zabawne. A właściwie... dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam? Jaka ja jestem głupia, mogłam go spokojnie otruć! Cholera!
Jako pierwsza zaczęłam jeść. Zdziwiłam się gdy omlet smakował całkiem dobrze. Zdecydowanie marnowałam się w domu.
Zmierzyłam mojego towarzysza wzrokiem widząc iż nadal nie tknął jedzenia. Spojrzał na mnie tym samym krzywym wzrokiem i wziął do ust pierwszy kęs. Chwila prawdy...
Przełknął, nie jest źle... zaczął się uśmiechać, hm całkiem miło.
-To jest przepyszne!-entuzjazm wybuch wraz jego uśmiechem.- Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego.-uśmiechnął się nieznacznie.
Moja twarz zalała się rumieńcem. Czułam jak moje policzki aż płoną od swojej czerwoności.
-To tylko omlet...-wyjaśniłam nieśmiało.
-Rumienisz się.-odparł z uśmiechem. Potarł jeden z moich policzków. Jego dotyk był taki przyjemny, a jego spojrzenie sprawiało, że moje policzki robiły się coraz bardziej czerwieńsze, a uśmiech nie znikał z twarzy.-Pięknie wyglądasz. Chciałbym żebyś uśmiechała się tak do mnie codziennie.Jesteś taka piękna...
Skrzywiłam się na te słowa.
Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam od żadnego mężczyzny, że jestem piękna. Nikt tak do mnie nie mówił, nawet tata...  Tylko mama wciąż powtarzała, że jestem najcudowniejszym stworzeniem na Ziemi i tylko jej skarbem. Mówiła, że jestem cenniejsza od tych wszystkich diamentów i brylantów, które na co dzień przywoził ojciec. Tak bardzo ją kochałam...
-Co?-spytał zdziwiony.
-Nikt tak do mnie nie mówił. Można by powiedzieć, że tak jakby... jesteś pierwszy.
Zlustrował mnie wzrokiem i czule się uśmiechnął.
-Zasługujesz na to żeby mówić ci to codziennie, Chanel. Jesteś najważniejsza w moim życiu, tylko ty się liczysz.
Oby się nie przeliczył...
Moje policzki znowu zapiekły, ale musiał zdawać sprawę z tego, że i tak ucieknę... a bynajmniej spróbuje.
Po domu rozległ się się stłumiony dźwięk. Strasznie irytująca melodyjka, która zatrzeszczała mi w uszach.
Chłopak zaczął obmacywać swoje dżinsowe spodnie. W końcu z jednej z kieszeń wyjął czarnego smartfona i przystawił go sobie do ucha.
Dopiero teraz zorientowałam się, że przez cały czas nie miałam przy sobie telefonu... to tak jakbym zapomniała, że ktoś odrąbał mi rękę. Schował mi go! Podła świnia!
Chwila zastanowienia, skąd ma tutaj zasięg...
Wyszedł do swojego pokoju. Cicho wstałam i powędrowałam tam gdzie on wcześniej. W drzwiach została mała szpara. Przytuliłam się więc do drzwi oraz szpary w nich i przysłuchiwałam się jego rozmowie.
-Już dawno jesteśmy. Nie masz się o co martwić, Niall...-zapewniał.
Uszy miałam niemal jak radary, jednak i tak nie usłyszałam co mówiła osoba z drugiej strony telefonu.
Kim jest ten Niall? Może on pomoże mi się stąd wydostać?
-Radzę sobie doskonale. Z Chanel też nie jest najgorzej. Nie, nie musisz przyjeżdżać, słyszysz?-warknął.
Tak bardzo chciałam słyszeć co mówił ten chłopak. Z tego co zdołałam usłyszeć to chyba tu przyjedzie... To wspaniale!
-Kurwa, nie masz przyjeżdżać! Masz w domu Meghan... ona na pewno potrzebuje cię na miejscu.-słyszałam jego łamiący głos. Za nic nie chciał, żeby ten ktoś przyjechał tutaj do Australii.
-Uciekła tylko raz i raz próbowała mnie zabić. Wiesz dobrze jak z nią jest.-zaśmiał się do telefonu.-No dobra... jak chcesz.-rzekł zrezygnowany.-Przyjedziesz z Meg?-spytał.
Rozłączył się i z impetem rzucił telefonem o ścianę. Urządzenie rozwaliło się na milion kawałków i spoczęło na podłodze. Spojrzał na to i prychnął wkurzony. Walnął pięścią w ścianę.
Ale na co tyle złości? Przecież ktoś chce nas odwiedzić... normalni ludzie siebie odwiedzają... A no tak zapomniałam, że my nie jesteś my normalni, a już na pewno nie on.
Widziałam, że jest wściekły i próbuje się uspokoić. Co by było gdyby zobaczył mnie podsłuchującą? Nie chcę tego wiedzieć!
Szybko pobiegłam na swoje dawne miejsce.
W ostatnim momencie usiadłam. Uff.
Loczkowaty oparł się o framugę i skupił na mnie swoją uwagę.
Myślałam, że zaraz mnie zeżre swoim krwiożerczym spojrzeniem. Po moim ciele przeszły ciarki.
-Nie podsłuchiwałaś czasem?-przymknął oczy analizując moją reakcję.
Przez chwilę tkwiłam w ciszy. Nie chciałam kłamać, nie lubiłam tego robić, ale nie chciałam powiedzieć prawdy.
-W sumie to mówiłeś troszkę głośno i... jakoś tak wyszło.-wymamrotałam.
Usiadł obok mnie do swojego niedojedzonego omleta.
-Będziemy mieli gości.-rzekł niemrawo.
Uhu! Mamy co świętować!
-Nie cieszysz się?-spytałam próbując ukryć swoje zadowolenie.
-A widzisz żebym się cieszył?-wzruszyłam ramionami, a mój towarzysz dokończył spożywanie swojego posiłku.-Przepyszne.-wymruczał.
-Tobie za to wiele brakuje do miana kucharza.-odpowiedziałam złośliwie.
-Zołza.-skwitował szczerząc się do mnie.
Chwilę myślałam. Może to będzie ten moment? Ten, którym dowiem się jak się tutaj znalazłam? Chociaż boję się zacząć ten temat, gdyż widziałam dzisiaj, że ten człowiek jest nieobliczalny! Wściekł się dwa razy w ciągu jednego dnia. To zabawne, ale bałam się go, a bardziej od niego bałam się tego, że już nigdy nie wrócę do domu...
-Jak mnie tu przywiozłeś?-spytałam nagle nawet nie wiem kiedy słowa wydobyły się z moich ust.
Brunet niemal zadławił się przełykanym jedzeniem. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma nadal się krztusząc.
-Na pewno chcesz to wiedzieć?-pokiwałam głową.-Jesteś tego pewna?
Spojrzałam na niego wyczerpanym wzrokiem, przewrócił oczami i głośno westchnął.


Chyba nie do końca wiedział jak zabrać się za tą rozmowę. Kilka razy otworzył usta, ale zaraz potem ją zamykał nie wiedząc co powiedzieć. Zaczynałam się bać. Może w tej historii było coś czego bym się kompletnie nie spodziewała? No mów, Harry, mów!
-Wiesz już o tym, że prześledziłem prawie połowę twojego życia- zaczął -wiedziałem czego zazdrościsz innym koleżankom. Wiedziałem jak bardzo chcesz być taka jak one... zdzirowata. Jak bardzo pragniesz mieć chłopaka. Nie rozumiałem tego w ogóle.
A no tak! Z tego wszystkiego zapomniałam, że wciąż jestem dziewicą! Super, że mi to przypomniał bo bez tej informacji nie mogłabym żyć...
-W końcu musiałaś wybuchnąć i iść do tego klubu, a ja dokładnie wiedziałem kiedy. W sumie... jak cię poznałem to okazało się, że kobiety wcale nie są takie skomplikowane.-wyszczerzył się do mnie.
Co ci tak do śmiechu, baranie?
-Kilka lat wcześniej już mniej więcej planowałem jak będzie wyglądał dojazd tutaj. To było łatwe. Gdy już przyszłaś do tego klubu wsypałem ci trochę narkotyków do drinka.-opowiadał to jak gdyby nigdy nic! Kurwa, on przecież dosypał mi jakiegoś gówna do drinka!
-A ci gostkowie przed klubem?
-Wynajęci.-wzruszył ramionami.-Musiałem jakoś zdobyć twoje zaufanie, a wiedziałem, że jesteś romantyczką... w sumie nic dziwnego każdy jest na swój sposób jest romantyczny.-uśmiechnął się do mnie.
On nie był.
-Przewiezienie ci prywatnym samolotem nie sprawiało większego problemu. A potem to już tylko z górki, trafienie tutaj samochodem...
Chwila, moment... Prywatny samolot? Co?!
-Jesteś nienormalny!-wykrzyczałam mu w twarz, on tylko się zaśmiał.
-Ty też.-uciął krótko.-Chcesz coś jeszcze wiedzieć?
Światło padające z okna oświetlało jego twarz, gdy bardziej mu się przyglądałam coraz mniej wyglądał na przestępce... raczej bardziej na zbuntowanego nastolatka.
Nie wiem jak mogłam się w to wszystko wpakować. Co ja w nim widziałam tamtego wieczoru? Dlaczego do jasnej cholery moje życie jest takie porąbane?!
-Jak na to wszystko zarobiłeś?-wymamrotałam.
Przecież musiał mieć pieniądze żeby tak ekskluzywnie wyposażyć dom. W sumie to nie było to co miałam u siebie, ale niewiele mu do niego brakowało. Żeby na takie coś zarobić trzeba by być co najmniej biznesmenem, a w tym czasie przecież jeszcze musiał mnie obserwować. I jeszcze ten samolot. Dziwne...
-Gdy byłem pewny, że chce cię wywieźć musiałem znaleźć pracę. Po długich poszukiwaniach znalazłem kilku chłopaków, którzy tak samo jak ja nie znaleźli dla siebie pracy. Spróbowaliśmy założyć zespół, udało się mimo, że zdawało nam się, że kompletnie nie umiemy śpiewać. Byliśmy dobrzy, chyba najlepsi wśród boysbandów na całym świecie. Wiedziałem jakiej muzyki słuchasz więc byłem pewny, że nie zainteresujesz się naszym zespołem.To zabawne, ale przez trzy lata zarobiłem tyle pieniędzy, że wystarczy nam do końca życia. Po krótkim czasie zauważyłem z jakimi ludźmi musiałem się obchodzić prawie codziennie... Byli fałszywi, jak większość na tym świecie. Wyjątkiem był Niall, on jako jedyny zawsze mnie wspierał, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem. Pomagał mi przywieźć tutaj wszystkie materiały na budowę.Często obserwowaliśmy ciebie.-zaśmiał się na swoje wspomnienia. Przewróciłam oczami.
W sumie to było mi to już obojętne kto mnie obserwował czy podglądał, przyzwyczaiłam się do tego faktu.
-To właśnie on tutaj przyjedzie.-westchnął głęboko.
Niall-  imię mojego wybawienia. W końcu będę wolna!
-Sam zbudowałeś to wszystko?-wbiłam w niego pytający wzrok.
-Nie-roześmiał się- przywiozłem tutaj ekipę budowlaną co było trudne w tych terenach. Wszystko musiało być idealne na nasz przyjazd.
-To głupie.
-Dla miłości popełnia się różne głupoty...
____________________________
Jak widzicie pojawił się wzmianka o 1D. Jednak to nie jest głowny temat bloga więc uważam, że nie będę wam więcej tym zaprzątać głowy. No i ten... piszcie co sądzicie o tym rozdziale. 

piątek, 10 kwietnia 2015

3."Anyhow, from here you won't escape."

Muzyka
   Patrzyłam mu się głęboko w oczy. Miał w nich rozbawienie. W takich chwilach chce mu się śmiać? Przecież grożę mu śmiercią. I tak go zabiję, nawet jak mi powie.
Nacięłam mu lekko skórę na policzku. Chciałam pokazać, że naprawdę jestem do tego zdolna. Bo jestem! Chłopak syknął z bólu.
-A ja nie.-odparł krótko. Naśladowałam ruchy jego ust, które niedawno same prosiły się o pocałunek teraz przyprawiały mnie o mdłości.
Ale zaraz... jak to nie? On szydził ze mnie. W sumie... teraz będzie łatwiej mi go zabić. Wtedy będę wolna. I wrócę do domu.

Genialne! 

Oprawca gwałtownie chwycił za moją rękę gdy już miałam się go pozbyć. Ucisnął mój nadgarstek. Zabolało. Obrócił mnie i rzucił na łóżko, bezwładnie upadłam na nie. Przygniótł mnie swoim ciałem. Leżał na mnie stykając swoje czoło z moim.
Moje serce przyspieszyło, zaczęło bić jak oszalałe, a oddech stał się nieregularny. Co teraz zrobi? Najgorsze były moje głuche pytania zadawane w głowie.
Spojrzał głęboko w moje oczy. Co on takiego w nich widział? Są przeciętne. Za to jego... Starałam się jednak kierować swój wzrok wszędzie tylko nie na niego. To nie było łatwe.
Moje serce wciąż pracowało na najwyższych obrotach, a on nadal na mnie leżał. Taka chudzinka, a jednak moje ciało nie wytrzymywało jego ciężaru.
Odgarnął pasmo moich włosów za moje lewe ucho. Zadrżałam. Dlaczego jeszcze mnie nie zabił? Przecież mógłby to zrobić już dawno. Jeszcze zwleka. A może nie do tego dąży?
-Nie próbuj tego więcej-szepnął. Jego głos był taki miękki, pełen troski. Może przedtem zakochałabym się w tym głosie.-I nie zgwałciłem cię.-wypowiadał to tak poważnie, że po raz kolejny przeżyłam wstrząs. Pierwszy raz odważyłam spojrzeć mu w oczy. Były szczere. Jednak nie wierzyłam mu. Nie uwierzę mu już nigdy.-Nie dotknę cię jeśli nie wyrazisz na to zgody.
Sunął wzrokiem gdzie indziej. Przeniósł go na moje usta. Musnął je swoimi i wstał nie robiąc sobie z tego niczego.
Przeszedł cały pokój i stanął przy drzwiach.
-Dlaczego to robisz?-spytałam drżącym głosem.
Chłopak uniósł brwi. -Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś?
-Nie mam zamiaru cię zabić. Nigdy nawet o tym nie pomyślałem. Głupiutka z ciebie istota droga Chanel.-nie dodając nic więcej wyszedł.
Chwilę potem czułam jeszcze jego wargi na swoich. Dotknęłam je palcem i czułam jakie są rozpalone, przez jego dotyk. To on tak na nie działał. Muszę w końcu wziąć się w garść i wymyślić ucieczkę. Czuję, że nie będzie łatwo. Nie z nim.
Znowu mnie zemdliło. Było tu tak parno. Do tego tak samotnie. Tego chciał? Chciał żebym umarła z samotności? Cały dom aż trzeszczał od ciszy. Ten dźwięk błądził po mojej głowie. Ta cisza... Taka irytująca i niechciana. W domu było inaczej. Ciągłe rozmowy biznesowe taty, rozpędzone samochody, pijani ludzie wracający z imprezy. Wolałam tamte dźwięki, były o wiele przyjemniejsze od tych tutaj.
Chyba wyszedł. Zastanawiało mnie gdzie. Przecież nie było tutaj nic oprócz tego cholernego pustkowia! A może nie wszystko widziałam? Może istnieje tutaj miejsce gdzie mogłabym uciec. Schronić się. Choć na chwilę. Przecież nie możliwe jest to, że tu nie ma niczego. To absurd!
Rozejrzę się...
Poczłapałam do drzwi, delikatnie uchyliłam je sprawdzając czy czasem go nie ma. Droga wolna. Drzwi z mojego pokoju prowadziły do do kuchni, która stanowiła jakby pokój przejściowy. Była taka piękna! Nie za duża, ale też nie za mała. Doskonale wyposażona z wszystkimi najnowszymi urządzeniami. Było tutaj wszystko! Jak w moich snach. Zawsze marzyłam, że gdy już założę rodzinę to będę miała taką kuchnię. Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać mój cały dom. Wiem... to głupie.  Poza zachwycającą kuchnią były tutaj jeszcze trzy pary drzwi! Jakie wybrać? Boję się, że gdy wybiorę złe on tam będzie. Złapie mnie i zabije. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Nie można sobie wyobrazić jak bardzo się trzęsłam ciągnąc za klamkę.

No dawaj Chanel! Jeśli nie to, to nic cię nie uratuje. Zrozum to, jesteś pod kluczem.

Nie było go tu. Z serca spadł mi kamień. Drgawki ustały. Mam szczęście... tym razem.
Pomieszczenie było jakoś tak dziwnie puste. Praktycznie nic w nim nie było oprócz wielkiego dwuosobowego łóżka i małej szafy. Łóżko było totalnie rozgrzebane.
To był jego pokój... poczułam to po tym znajomym zapachu, który czułam gdy tylko on się pojawiał. Lekko drażnił moje nozdrza, ale był na swój sposób nawet przyjemny. Czego nie mogłabym powiedzieć o Harrym. Kim on jest do cholery?! Złodziejem... złodziejem, który ukradł mi życie. Nienawidzę go. I tak bardzo mam ochotę go teraz zabić. Co jest dziwne. Gdy tylko słyszałam o jakichkolwiek morderstwach w telewizji zatykałam uszy. Nie chciałam o tym słuchać, to było obrzydliwe i pełne grozy. Nie rozumiałam jak ludzie mogą dopuścić się do takiego czynu. Już rozumiem... i niektórym się nawet nie dziwię. Wiem, że to zrobię, prędzej czy później zabiję go... albo on zabiję mnie.
Wyszłam z pokoju, nie było tam niczego co mogłoby mi się przydać do ogłuszenia albo ucieczki.
W oczy rzuciły mi się drzwi z lewej strony. Czułam jakby mnie wołały. Odbiło mi. Co będzie potem? Nie, nie będzie potem... przynajmniej nie tu. Potem będzie w domu. I tego się trzymam.
Podeszłam do drzwi, już nie bałam się tak jak za pierwszym razem. Pierwsze koty za płoty. Otworzyłam je i nagle znalazłam się w łazience. Zamarłam. Eee... On chyba ukradł mój mózg! To wszystko wyglądało tak jak chciałabym aby wyglądało w moim przyszłym domu. To straszne! Nie mogę w to uwierzyć. Zaczynałam się bać i znów dostałam ataku trzęsiawki. Co to będzie? On jest jakiś popierdolony! Uciekłam z tamtego miejsca jak najszybciej. Zostały tylko jedne drzwi. Bez zastanowienia weszłam w nie. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów.
Światło wpadające do moich oczu oślepiło mnie. Było tak jasno, że przez dłuższy czas musiałam oswajać się ze światłem. W końcu otworzyłam oczy. Wyszłam. Juhuuu. Jestem wolna. Ale chwila... Gdzie on jest? Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam niedaleko mnie drewniany budynek, coś jak garaż. Jak mogłam go przeoczyć? Przecież nie jestem aż tak ślepa.No tak, ale przecież jestem AŻ tak głupia.
Pewnie tam jest. Nie wie, że wyszłam. Mam go.
Spojrzałam tu i tam szukając drogi do ucieczki, jednak niczego nie znalazłam. Oprócz tego małego zabudowania nie było niczego. Ale to tylko myśli moje oko. Tam dalej na pewno są jakieś domy, a jak domy to i miasta, a jak miasta to i pomoc! Mogę się założyć, że nie długo będę w domu... a Harry w więzieniu.
Nie mogłam się doczekać tej chwili, gdy zobaczę znowu tatę, miasto i ludzi.
Chwilę zastanawiałam się czy nie zabrać ze sobą jakiegoś prowiantu, ale szybko zrezygnowałam. Po co zwlekać, przecież wystarczy, że przejdę się trochę i już ludzie przybiegną mi na pomoc. To proste!
Pobiegłam przed siebie. Tylko zapomniałam, że miałam bose stopy, ale to nic, Walić to! Najważniejsze jest moje bezpieczeństwo i wolność oczywiście. Biegłam, biegłam, biegłam, biegłam, biegłam i biegłam. Czułam się wolna, ale czy naprawdę taka byłam?
Słońce prażyło moje ramiona. Leciutki wiatr wiał mi w oczy, chociaż to dawało mi ochłodzenie w tym parnym dniu.
Obejrzałam się za siebie, nadal było widać dom... i to całkiem wyraźnie, a pustka przede mną nie ustępowała. Kurwa! Jak tak dalej pójdzie to nigdzie nie dojdę.
Rozpalona ziemia parzyła moje stopy niczym płonący węgiel. Coś przepełzło pod moimi nogami, omal tego nie zdeptałam. Bogu dzięki! Nie zatrzymywałam się. Wciąż biegłam, ale moje serce nie nadążało już za mną. Zwolniłam. Czułam suchość w ustach, z mojego gardła został wiór.
Obróciłam się niezgrabnie patrząc co już zostawiłam za sobą.
Jakaś malutka postać zmierzała w moją stronę. Analizowałam jej rozmazane przez upał ruchy. Człowiek. Pomoc? To jest to czego oczekiwałam! Pobiegłam w stronę przemieszczającego się ludka. To nic, że stopy paliły jak oszalałe i wybijały się w nie różne rośliny twarde jak gwoździe. Ważne, że się uwolnię.
Moje oczy powoli wyostrzały obraz.
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieję... będę wolna.
 Zaraz, zaraz... to on! Mój porywacz. Jak to? No jasne, przecież się cofam. A ja idiotka myślałam, że znalazłam wyjście z tego pustkowia. Zwróciłam i uciekałam przed nim.
Proszę, nie. On nie może mnie złapać. Nie teraz... Boję się. Nie chcę umierać.
Słyszałam za sobą jego kroki. Był blisko, czułam to. Powoli odczuwałam już koło siebie jego oddech. Spojrzałam za siebie. Dosłownie siedział mi na ogonie. Nie mogłam przyspieszyć coś we mnie odmawiało mi posłuszeństwa.
Moim nogom napatoczył się jakiś kamień. Zahaczyłam o niego i upadłam. Cholera, już po mnie! Próbowałam się podnieść, ale nie mogłam. Zaczęłam się czołgać. Całkiem dobrze mi to szło. Do czasu...
Chłopak chwycił za moją kostkę i zacisnął ją w swojej ręce. Docisnął mnie do czerwonej ziemi. Byłam unieruchomiona, ale zaczęłam się szarpać i wrzeszczeć jak szalona. Bez walki się nie poddam, o nie! Czułam jego oddech na moim karku. Wiem, że trudno mu było sprawić abym mu się nie wyrwała.
-Przestań się wierzgać!-warknął.
Że co? Wierzgać? Jak jakiś koń?
-Przestań, rozumiesz?-na to wychodzi, że nie.Wciąż się wyrywałam. Traciłam powoli siły. Słabłam, jednak próbowałam dalej.-Nie rozumiesz, że i tak stąd nie uciekniesz?-spytał, a raczej poinformował mnie zmęczony.
Właśnie tego nie rozumiałam. Nie rozumiałam tego i nie zrozumiem. Nigdy. Będę walczyć do końca moich dni, aż do śmierci jeśli będzie trzeba.
Byłam cała brudna od krwistoczerwonego prochu, bo nie można było nazwać tego piaskiem. Moje siwe spodenki wraz z białą koszulką straciły swoje kolory, a zyskały nowe -czerwonkawe- co wcale mi się nie podobało.
Bez większego wysiłku zarzucił mnie na ramię. Zawisłam głową w dół. Czułam się jak worek ziemniaków.
Kopałam go w ramię i w plecy, rękami, nogami wszystkim czym się da. Wyrywałam się i wrzeszczałam na cały głos jak opętana. Tylko niepotrzebnie się męczyłam...
A on? On tylko szyderczo śmiał się pod nosem, że ma nade mną przewagę. Miał frajdę. Ale mi frajda... super.
-I tak stąd nie uciekniesz, Chanel. Pogódź się z tym.-rzekł zwycięsko. Niósł teraz swoją zdobycz do domu, tak tą zdobyczą byłam ja. Może nie dziś, ale kiedyś się wymknę.-Stąd nie ma wyjścia. Jesteśmy w samym środku niczego. Fajnie, co nie?-uśmiechnął się przez ramię gdzie zwisała moja głowa. Na sam mój widok roześmiał się głośno. Miał taki dziwny śmiech, znajomy, ciepły, troskliwy. Chyba nie spodobał mu się ten dźwięk bo szybko zamilkł. To dobrze. Nie chciałam go słyszeć. Wolałam wyobrażać sobie, że jestem w domu, lecz jego chód kołyszący moje ciało uniemożliwiał mi to.
W końcu nie wytrzymałam.
-Na ile zamierzasz mnie tu przetrzymywać?-spytałam jak najbardziej twardym głosem.
-Na zawsze. I jeszcze dłużej.-jego słowa wcale mnie nie zdziwiły tym bardziej, że były wypowiedziane przez niego tak spokojnie.
Nie byłabym tego taka pewna.


W "moim pokoju" w końcu mogłam stanąć na własnych nogach. Już było mi nie dobrze od tego zwisania.
Obrzuciłam mojego oprawcę złowieszczym spojrzeniem. Jego reakcją było lekkie spięcie.
-Przyniosę ci wodę.-rzucił na odchodne, Jakby mnie obchodziło, phi.
Potrwało to trochę czasu zanim wrócił. Przez ten czas snułam plany jak go podejść. Nie przychodziło mi wiele pomysłów, może przez to, że mój mózg się przegrzał od słońca.
Harry niósł w rekach dwie szklanki z brązowawą wodą. Usiadł na obrotowym fotelu i próbował nie patrzeć się na mnie. Jego stopy coraz bardziej mu się podobały, a nawet dziura w suficie zrobiła się interesująca.
O co mu chodziło? Nagle próbuje na mnie nie patrzeć. Czyżby zrobiło mu się mnie żal? Niemożliwe.
Upiłam łyka wody. I wpatrywałam się w niego perfidnie.
-Czemu tutaj jestem?-spytałam cicho. Chłopak siedział nieruchomo, jego krtań nawet nie miała zamiaru drgnąć. Nie spojrzał na mnie, a nawet się nie ruszył.-Czemu?-nie uzyskałam odpowiedzi. Nagle taki cichy się zrobił? Kto tu kogo porwał? Jeśli nie chce mi powiedzieć to niech chociaż mnie zabije będzie mi łatwiej.
-Spójrz na mnie!-wrzasnęłam.
-Sam nie wiem.-spojrzał na mnie z żalem i wyszedł zły. Chyba sam na siebie bo ja mu nic przecież nie zrobiłam, oprócz tego podniesionego głosu, ale chyba mam prawo do niezbędnej wiedzy? Oczywiście, że mam.
Po chwili wrócił niosąc na tacy dwa talerzyki z jakimś jedzeniem. Nie wiem co to było... chyba jakieś owoce.
Usiadł na swoje dawne miejsce i cicho westchnął. Przygotowywał sobie chyba jakieś przemówienie bo przetarł nerwowo twarz dłonią. Spojrzał na mnie z powagą.
-Pozwól, że opowiem ci moją historię-zaczął-Wiesz... nigdy nie miałem prawdziwego domu... Jako niemowlę zostałem podrzucony pod drzwi domu dziecka z karteczką, na której było napisane "Ma na imię Harry". Nigdy nie poznałem swoich rodziców. Najprawdopodobniej byli to alkoholicy, którym przeszkadzał dzieciak taki jak ja. Dobrze, że chociaż zostawili mnie pod tym sierocińcem-zaśmiał się gorzko-Jednak wiedziałem coś na pewno... wiedziałem, że nie tam jest moje miejsce. Pewnego dnia uciekłem. Wychowawczynie nawet nie kłopotały się aby wezwać policję. Jedno dziecko w tę czy w tą nie robiło im zbytnio różnicy.-wymusił na twarzy słaby uśmiech i kontynuował- Musiałem nauczyć się żyć na ulicy jeść to co sam zarobiłem albo wyżebrałem. Nigdy nie wiedziałem co to miłość, a ludzie przyglądali mi się z odrazą.
Niczego z tego nie rozumiałam. To co mówił nie miało ładu ani składu. Nic mi to wszystko nie mówiło. Wydawało się, że była to pusta paplanina słów.
-I co to ma wspólnego ze mną?-spytałam zadzierając wysoko brwi.
-Kiedyś spotkałem w parku dziewczynkę. To było dziesięć lat temu, dobrze pamiętam ten dzień. Miała piękne zielonkawe oczka i długie kasztanowe włosy, które powiewały przy każdym dmuchnięciu wiatru. Ubrana była w różową zwiewną sukienkę. Wyglądała jak księżniczka. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Ukrywałem się w krzakach aby móc na nią patrzeć, a jednocześnie nie przestraszyć jej swoim ubóstwem. Jednak ona usłyszała mnie. Zlękła się, ale nie uciekła... wręcz przeciwnie, podeszła do mnie. Gdy mnie zobaczyła nie zareagowała tak jak inni ludzie, była wyjątkowa. Zaproponowała mi wspólną zabawę. Nie patrzyła na to jak wyglądam ani na to jaki jestem biedny, tylko na to jaki jestem. Nie pasowała do świata, w którym żyła. Była dobra, inteligentna i piękna...To byłaś ty, Chanel.-uśmiechał się patrząc mi w oczy.
To wszystko było taki niewiarygodne, brzmiało jak jakiś absurd. Nie chciałam w to wierzyć... ale prawda była taka, że pamiętam ten dzień. Pamiętam go dokładnie, jak żaden inny. Pamiętam tego chłopczyka i widzę w nim Harrego. Miał rację, nigdy nie zwracałam uwagi na dobra materialne człowieka, patrzyłam tylko na to kim był w środku... w sercu. Ten chłopczyk był dobry, wiedziałam to, tylko nie wiem gdzie on się podział, bo nie siedział przede mną. Przecież przede mną siedział porywacz, złodziej, gwałciciel, morderca. Tak uważam... według mnie właśnie taki był.
Siedziałam cicho. Choć chciałam to słowa nie mogły wydobyć się z moim ust. Czekałam aż on coś powie. Miałam nadzieję, że to zrobi.
-Obserwowałem cię ,jak dorastasz, a razem z tobą dorastałem ja. Widziałem każdy twój dzień, żaden nie był nudny. Codziennie się uśmiechałaś, skakałaś radośnie gdy tylko mogłaś komuś pomóc. Byłaś wzorem do naśladowania dla takiego kogoś jak ja. Imponowałaś mi, byłem tobą zauroczony...
Zaraz, zaraz...
-Widziałeś każdy mój dzień?-przerwałam mu swoim pytaniem.
-Tak.-wzruszył ramionami jakby to miało być coś normalnego.
To nie było normalne, to było nienormalne.
-Obserwowałeś każdy mój ruch?-w środku zaczęłam się trząść. Znowu to samo, gdy tylko się czegoś przestraszę od razu mam ataki tych drgawek. Coraz ciężej mi się oddychało.
Miałam nadzieję, że on żartuje, że to wszystko zaraz okaże się żartem. Moje nadzieje były głupie i bez sensu.
-Wiem nawet jakiego szamponu używasz.-od błyszczącego zza okna słońca twarz mu rozpromieniała. Widziałam jego lubieżny uśmiech na ustach.
Obserwował mnie nawet pod prysznicem? Wtedy, gdy byłam całkiem naga? Widział wszystko? To przestawało być śmieszne, to w ogóle nie było śmieszne!
-Jesteś chory!-wyjąkałam z drżącymi ustami.
-Na twoim punkcie.-odparł zaglądając mi w oczy. Nie mogłam tego wytrzymać. Miałam dość.-Jesteś inna, nie pasujesz tam. Tylko tu możesz być taka jaka naprawdę jesteś. Bo jesteś wyjątkowa, Chanel. Dlatego cię tu przywiozłem, nie chciałem żebyś stała się taka jak twój ojciec i inni ludzie.
-Nieprawda, on wcale taki nie jest!-wrzasnęłam na niego jadowicie.-Na pewno już zawiadomił wszystkie media i policję. Pewnie już wszyscy mnie szukają!
Mógł mówić sobie co chce, ale nie o moim ojcu. Nie pozwolę mu na to. W ogóle nie powinnam go słuchać, bo to co mówił było kłamstwem i jedną wielką paranoją.
-Może tak, może nie.-wzruszył obojętnie ramionami-Ten prezent, o którym ci mówił to miała być przeprowadzka do ciotki na wieś. Chciał się ciebie pozbyć. Za bardzo przeszkadzałaś mu w interesach. Nie kochał cię. Jest taki jak wszyscy, a nawet gorszy.
-Kłamiesz!-zacisnęłam powieki aby łzy gromadzące się pod nimi się nie wydostały, ale one już swobodnie płynęły po moich policzkach. Wierzchem szorstkiej dłoni otarł mi jedną z nich.
Nienawidziłam go. Chciałam żeby smażył się w piekle.
-Nie, Chanel, choć bardzo bym chciał.-spojrzał na mnie z żalem. Widziałam, że chciał mnie przytulić, ale nawet jakby próbował to zrobić odepchnęłabym go, albo zabiła. Obojętnie.
Uspokoiłam się lekko i przetarłam mokrą twarz koszulką, którą miałam na sobie. Chciałam żeby sobie poszedł, ale musiałam wykorzystać to, że w końcu się przemógł i chciał mi wszystko opowiedzieć.
Starałam się być silna, przecież jestem silna!
-Skąd miałeś pieniądze żeby to wszystko zbudować?-wyjąkałam wzrok wlepiając w dłonie.
Niech jeszcze tyle mi powie. Chociaż tyle...
-Kiedyś ci opowiem. Jeszcze całe życie przed nami...-czułam ciepło w jego głosie i choć nie patrzyłam na niego wiedziałam, że się uśmiecha. Po chwili słyszałam tylko trzask drzwi.

A niech cię szlag, Harry!

________
________
Czy wy też uważacie, że powinnam was trochę dłużej potrzymać w niepewności? Może to nie jest koniec sekretów? Co będzie dalej?
Liczę na dużo komentarzy tak jak było w pierwszym rozdziale ;)

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

2."House"

   Znalazłam się w zupełnie obcym mi miejscu. Wokół dominowała czerwień. Dominowała? Ona była wszędzie! Jaskrawy, płomienny czerwień lekko wchodzący w pomarańcz.
Boże... jestem w piekle. Tak szybko? Myślałam, że to chwile potrwa zanim umrę. Chwila, chwila... podobno zmarli nic nie czują. Uszczypnęłam się więc w sutek i zajęczałam z bólu. Żyję! Wiedziałam, że złego diabli nie biorą!
A więc jeśli żyję, gdzie jestem? Rozejrzałam się dookoła. Przemieszczałam się, niewątpliwie. Gdzie ja do cholery jestem?
Chyba dopiero po chwili odzyskałam dokładne widzenie. Byłam w samochodzie. Okej, chyba trochę się uspokoiłam, ale tylko na chwilę... Kto kieruje? Nie widziałam kierowcy gdyż siedzenie na którym ten ktoś mógł siedzieć kompletnie tego kogoś zasłaniało. Chciałam się ruszyć, ale przychodziło mi to z wielkim trudem. Dlaczego? Czemu niczego nie pamiętam? Do tego tak strasznie mnie mdli... Chyba zaraz puszczę pawia.
W końcu przemieściłam się na miejsce obok, okropnie się przy tym męcząc. Przetarłam kilka razy oczy i twarz pokrytą potem, było tu strasznie gorąco... w końcu spojrzałam na miejsce kierowcy.

To były loki i ten roześmiany wyraz twarzy.

To on! Harry. Co on... co ja... o co tu w ogóle chodzi?!
On uśmiechał się sam do siebie! To jakiś psychopata! Jestem w wielkim niebezpieczeństwie. Może on coś mi zrobił? Zgwałcił mnie, a teraz porwał?
Odruchowo złapałam się za swoją sferę intymną. Spodziewałam się krwi na sukience, ale nie miałam jej już na sobie! Miałam na sobie ciuchy kompletnie nie w moim stylu. Dziwne było to, że gwałt nie wchodził w grę, gdyż w ogóle nie odczuwałam bólu w podbrzuszu. Chłopak zauważył mnie w odbiciu lusterka, akurat wtedy gdy sprawdzałam czy nie zostałam zgwałcona. Roześmiał się na ten widok. Super, tylko, że mi wcale nie było do śmiechu. Chciałam stąd uciec tylko, że nie miałam jak. Byłam zbyt słaba. A do tego pojazd wciąż się poruszał. Tak czy inaczej, zginę.
-Gdzie jestem?!-zajęczałam, chodź ciężko mi było cokolwiek z siebie wydobyć. Zrobił niemrawą minę, żal mu się zrobiło, że nie jestem w stanie niczego powiedzieć? W zamian za mój wysiłek wywołany mową otrzymałam ciszę.-Powiedz coś!-krzyknęłam.
-Zaraz będziemy na miejscu.-wymruczał w końcu.
Czyli gdzie? W domu? Mózg podpowiadał mi, że nie tym razem...
Bałam się odezwać, bałam się, że ten człowiek coś mi zrobi, przez resztę drogi siedziałam cicho. Tak bardzo nie wiem co robić...


Samochód zatrzymał, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. I kto mi teraz pomoże?
Brunet wyszedł z auta i otworzył mi drzwi. Wstrząsnęła mną fala ciepła, która wdarła się do auta z ogromnym parciem. Niepewnym ruchem wyszłam z pojazdu i stanęłam na równych nogach. Dookoła było tak czerwono, a oprócz tego tak pusto, widocznych było tylko kilka uschniętych roślin czekających na choćby kroplę wody. Dookoła pustki. Nie było tu dróg ani domów, sklepów, ludzi. Niczego. I jeszcze te gorące promienie światła, które padały wprost na mnie. Gorąco.
-G-gdzie j-jestem?-wyjąkałam.
-W domu.-uśmiechnął się szelmowsko i zwiedził wzrokiem całą przestrzeń dumnie przy tym wzdychając.
-Wiem jak wygląda mój dom. Gdzie jestem?!-warknęłam powtarzając to samo pytanie. To nie był mój dom. Ani miejsce w, którym się znajdował, to zupełnie co innego. Tysiąc razy zadawałam sobie w głowie to samo pytanie: Co to za miejsce?-Gdzie jestem do cholery?!-wycedziłam przez zęby.
-W Australii, skarbie.-odparł z uśmiechem.-Teraz tu będzie twój dom.-spojrzał na mnie i gestem ręki wskazał na budynek za jego plecami. To ma być dom? To... coś?
Miałam ochotę mu walnąć z pięści w twarz...

Dobra myśl, Chanel!

Tak chciałam zrobić... jednak nie udało się, gdy tylko zrobiłam jeden krok i uniosłam na niego rękę nogi mi się załamały. Byłam za słaba. Upadłam na podłogę i z odczuwszy ból popłakałam się jak małe dziecko.
Myślałam, że zacznie się nade mną wyżywać, pobije mnie albo zrobi coś innego równie strasznego za to co miałam zamiar zrobić, ale myliłam się. Widząc mnie skuloną na ognistej ziemi pokręcił głową z politowaniem i wziął mnie na ręce.
-Nie chcę.-pisnęłam cicho.-Zostaw mnie.-nie posłuchał. Szarpałam się, ale na nic. Był silniejszy, zmiażdżył mnie swoimi ramionami. Zaniósł mnie do budynku przez niego nazwanym domem. Było tam tak przytulnie. Tylko świadomość, że niesie mnie przestępca sprawiała, że powracał lęk. W każdej chwili ten człowiek mógł zrobić mi coś złego, i kiedyś zrobi, jestem co do tego przekonana.
Położył mnie na łóżku w jednym z pokoi. Wyglądał... zupełnie jak mój! Te rzeczy, które ubywały mi z pokoju... one wszystkie tu były! Moje pamiątki, zdjęcia mamy, wszystko! Nawet dziura w suficie.
I znowu to odczułam, piekące przerażenie, strach, ból, lęk.
Chłopak usiadł na kancie łóżka, niedaleko mnie. Wyglądał jak seryjny morderca. Przez te promyki słońca wpadające przez okno wyglądał strasznie. Nie tak jak wtedy gdy go poznałam...Wolałam go nie drażnić, więc nie odzywałam się. Mimowolnie z moich oczu zaczęły wydobywać się łzy. Cichutko szlochałam mając nadzieję, że Harry mnie nie usłyszy.
Chyba ma dobry słuch... Rozdrażniony wstał i zerknął na mnie. Chwycił za klamkę.
-Czuj się jak u siebie.-mruknął i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Co miał przez to na myśli? Hm... może to, że pokój jest kopią mojego, w którym tak bardzo chciałam się teraz znaleźć? Bardzo...
Z trudem wstałam z łóżka. Zakręciło mi się w głowie. Przecież musi tu być coś co mi się przyda. Spojrzałam na drzwi. Klucz. No jasne! Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałam? Zamknę tu się na wieki wieków. Tym sposobem nic mi nie zrobi, a ja będę tutaj sobie w spokoju czekać na pomoc. Przecież to oczywiste, że tata mnie już szuka. Pewnie już całe miasto staje na głowie żeby mnie znaleźć. Przeczekam tylko kilka dni... tylko kilka i będę w domu. Tam gdzie moje miejsce.
Odległość między mną, a drzwiami nie była wielka, pokonałam ją bez większych problemów. Przekręciłam bezszelestnie klucz w drzwiach i od razu poczułam się bezpieczniej. Walnęłam się na łóżko i zasnęłam z myślą co będzie jutro.


Obudziło mnie zawzięte pukanie do drzwi. Przeciągnęłam się leniwie i znowu przytuliłam poduszkę cicho pochrapując.
-Masz otworzyć te cholerne drzwi!-warknął ktoś z zewnątrz. Wykrzywiłam twarz w grymasie.
Czy on mi rozkazywał? Rozkazywał mnie? Mnie? Córce z rodu West? Chyba nie wie co robi.-Chanel, kurwa!
Co on taki nerwowy? Coś nie tak w tym, że potrzebuję prywatności? Ej, nie przesadzajmy! W końcu jestem kobietą... prawie kobietą. Powiedzmy, że trochę mi brakuje do stuprocentowej kobiety.
-Czego pragniesz?!-syknęłam i roześmiałam się pod nosem. To musiało dosyć śmiesznie zabrzmieć. Jakbym pytała się go w jakiej pozycji dzisiaj... no ten. Nieważne.-Czego chcesz?-poprawiłam się.
-Abyś otworzyła mi drzwi.-odrzekł błagalnie.
-Nie mam takiego zamiaru.-splotłam ręce na piersiach i zrobiłam kwaśną minę. Trudno będzie mu mnie przekonać, jestem stworzona do negocjacji.

-Wtedy... powiem ci dlaczego tu jesteś.-westchnął zmęczony.
Szybko podbiegłam do drzwi i otworzyłam je.
-Właź, byle szybko!-warknęłam popychając go w głąb pokoju.-Mów!-syknęłam mu w ucho.-Bo...
-Bo?-zaśmiał się pod nosem nie dowierzając mi, że jestem naprawdę groźna. Może nie wyglądam, ale on też nie wyglądał na porywacza.
Rozbiłam ramkę jednego ze zdjęć będących najbliżej mnie. Szkło rozbryzgało się po całym pokoju, a ja złapałam za jeden z najostrzejszych odłamków. Przystawiłam mu do szyi i mrugnęłam porozumiewawczo.
-Bo inaczej umrzesz.-wycedziłam.-Nie wiem jak ty, ale ja proponuję ugodę
___________________
Domyślacie się może co będzie dalej? Jakieś uwagi? Śmiało piszcie w komentarzach.

środa, 1 kwietnia 2015

1. "It's you?"

Muzyka

   Obudziłam się z rozpierającą mnie radością. Cóż, nic dziwnego, w końcu jest sobota, a ja już wiem jak zagospodarować wolny czas. Prędko wyskoczyłam z łóżka i wygrzebałam z szafy przypadkowe ciuchy. Mam dokładny plan co mam dzisiaj zrobić. Dziewictwo? Od dziś z tym koniec! Definitywny. To bardzo dziwne, że całe moje towarzystwo wokół którego się otaczam już TO robiło. Zostałam tylko ja... samiusieńka jak palec. Ale już dziś ulegnie to zmianie. Całe moje życie się zmieni, na lepsze oczywiście. Jeszcze laski, które tak się chwalą zobaczą.
Od jakiegoś czasu zauważam, że z mojego pokoju ubywają rzeczy, wczoraj wszystkie zdjęcia, dzisiaj inne drobiazgi... To na pewno chodzi o tą niespodziankę, którą od jakiegoś czasu przygotowuje dla mnie tata. Jeszcze nie wiem co to jest. Hm, może jakiś apartament w centrum miasta? To by wyjaśniało znikanie tych wszystkich rzeczy.
Szybko pobiegłam do gabinetu mojego taty. Przebiegłam przez korytarz i zatrzymałam się przed drzwiami cała zdyszana. Często tak miałam, nasz dom i korytarze w nim były o wiele za duże i ciągnęły się w nieskończoność. Nacisnęłam na klamkę i po cichu weszłam do pomieszczenia. Zawsze musiałam się tak wkradać, mam być cicho gdy mój tata próbuje się skupić.
Zastałam go zamyślonego, wgapiającego się w krajobraz miasta. Wzdrygnął się na dźwięk stawianych przez mnie kroków, ale wciąż stał tyłem do mnie.
-Cześć tato- przywitałam go prawie szepcząc. Ten zaś pokręcił przecząco głową i westchnął.
-Panienko West, ile razy mówiłem ci abyś tak się do mnie nie zwracała?-rzekł służbowym tonem. Fakt, wśród ludzi zawsze kazał mi się zwracać do siebie per "Panie West". Tylko, że oprócz nas nikogo nie było dzisiaj w domu.
-Przepraszam ojcze- wymamrotałam ledwo słyszalnie. Ugh... Nienawidziłam tak do niego mówić.
-A, więc w jakiej sprawie tutaj jesteś?-spytał. Zmrużyłam powieki, To już zawsze muszę do niego przychodzić w jakimś celu? Nie mogę przyjść od tak? Ej, mam dopiero dziewiętnaście lat! Czasem potrzebuję ojcowskiej rady. Niestety, nie tym razem...
-Mam zamiar wyjść dzisiaj na miasto. Kupić jakąś super sukienkę i przejść się po okolicy-skłamałam pewnie.-Masz coś przeciwko?-spytałam kiedy spojrzał na mnie krzywym wzrokiem, lustrując mój ubiór. Co jest? Uważam, że ubieram się odpowiednio jak na córkę chorobliwie bogatego biznesmena.
-Nie, Chanel. Możesz iść.-odparł obojętnie- Kartę kredytową masz na półce w salonie.
Chyba mi ufa... oczywiście, że mi ufa! Jestem przecież jego jedyną córką. Komu ma ufać jak nie mnie?
-Tato- zaczęłam. Zerknął na mnie i zrobił zniesmaczoną minę.
Kurczę, znowu się zapomniałam. Kiedy ja się w końcu opamiętam? Droga Chanel West, masz ojca nie tatę! Wbij to sobie do tej małej zakutej główki!
-Kontynuuj- wtrącił gdy już miałam się poprawić.
-Wspominałeś niedawno, że szykujesz dla mnie niespodziankę, prawda?-pan West uśmiechnął się i przytaknął.-Czy te rzeczy znikające ostatnio z mojego pokoju mają coś z nią wspólnego?
-Nie wiem o czym mówisz.-prychnął i odwrócił ode mnie wzrok. Udawał, że o niczym nie wie, ale ja już go przejrzałam. Świetnie się maskował, skubany.
Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam.

Rozgryzłam cię tatusiu.

Teraz miałam tylko jeden cel, znaleźć odpowiedni ubiór aby wabić mężczyzn.


Byłam już w drodze, zrobiło się bardzo zimno, a ja głupia szłam do klubu w sukience na ramiączkach. Zrobiło się ciemno, ponuro i nieprzyjemnie. Przechodziłam właśnie przez dziwną uliczkę, szczerze mówiąc nie pamiętałam jej.

Nie mów, że się zgubiłaś Chanel!

Usłyszałam za sobą stukot czyiś stóp. Były dosyć szybkie i częste, to znaczyło, że szło za mną dwóch mężczyzn... spojrzałam na cień za sobą... tak, dwóch napakowanych mężczyzn! Szli krok w krok za mną. Przeraziłam się kiedy jeden z nich chrząknął porozumiewawczo do drugiego.
-Ona to tak sama?-spytał niskim głosem.
-Całkiem sama.-odrzekł drugi z zadowoleniem.
-Szkoda by było tego nie wykorzystać, co nie?-zaśmiał się.
Nie wykorzystać czego? Czego ja się do cholery pytam?! Przyśpieszyłam i zaczęłam biec. Strasznie się bałam.
-Czego się tak śpieszysz maleńka?-spytał jeden z nich. Mimo iż biegłam ile sił w nogach oni wciąż byli blisko mnie. Poczułam jak czyjaś ręka ciągnie moją sukienkę i oderwała jej strzępek. Wciąż czułam ich obecność.
Zachowywałam się jak jakaś wariatka? Co by powiedział mój ojciec gdyby mnie widział? Nie, nie chce tego wiedzieć. Uznałaby, że lepiej dać się zabić niż nie przestrzegać pewnych zasad.
I co z tego, że buty od dolce&gabbana, które przed chwilą wylądowały w kałuży nadają się do wyrzucenia, a sukienka za kilka tysięcy jest rozerwana? Pff, to przecież nic takiego... Biegłam coraz szybciej i szybciej, prawie nie czułam pięt. To nie powinno mnie obchodzić przecież najważniejsze jest moje życie.
Czy takie najważniejsze? Może dałabym się jednak złapać i miałabym już z głowy moje dziewictwo? A jeśli mnie zabiją? Nie! Muszę uciekać.
Po chwili usłyszałam też trzecią parę butów i kolejny cień. Nie poradzę sobie, to mój koniec.
-Uciekaj!-zawołał. Odwróciłam się na chwilę, niewiele zobaczyłam, ale to co wiedziałam na pewno to to , że będę wybawiona. Moja ciekawość znowu wzięła górę i obejrzałam się po raz kolejny. Mężczyźni leżeli na ziemi powaleni przez tego kogoś. Mojego wybawiciela... chyba.
A jeśli coś mu się stanie? Nie wybaczę sobie jak te zbiry będą mieli przypadkiem przy sobie nóż. Odwróciłam się ostatni raz i nie widziałam już nikogo. Ulżyło mi. W sumie... dobrze było w dzieciństwie wygrywać wszystkie zawody. Byłam daleko od nich i nic mi już nie groziło. Oby.


W końcu znalazłam klub. Uff. W jednym momencie życie wyszło ze mnie i stanęło obok. To nie znaczy, że się bałam. Rodzina West nigdy, ale to przenigdy się nie boi! To oczywiste, że się nie bałam. To było tylko lekkie zaskoczenie towarzystwem dwóch groźnych typów.
Usiadłam przy barze i rozejrzałam się wokoło. No nie powiem, wybrałam odpowiednie miejsce.
Obróciłam się do barmana przodem, kątem oka zauważyłam, że zmierza w moim kierunku pewien chłopak. Chyba mu się kierunki świata pomyliły. Toaleta jest z drugiej strony...
W ręku trzymał dwie szklanki. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął. Miał taki śliczny uśmiech.
Jeszcze się nie rozmyślił i wciąż szedł do mnie. Przystojny brunet z kręconymi włosami, był jeszcze daleko mnie, ale już widziałam jego zielonkawe oczy. Koszula ledwo opinała jego klatkę piersiową i miałam wrażenie, że zaraz się na nim rozerwie.

Idealna partia na stracenie dziewictwa.

Podszedł do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
-Mogę się dosiąść?-spytał wskazując na miejsce obok mnie. To zbyt piękne żeby było prawdziwe. I jeszcze jego głos był taki przyjemny... jakbym go gdzieś słyszała.
-To miejsce jest chyba wolne.-uśmiechnęłam się lekko.
-Następnym razem radziłbym tobie uważać na tą ulice i nie chodzić wieczorami samej.-rzekł z troską.
To on? On mnie uratował? Wiedziałam, że znam ten głos! Kazał mi uciekać żeby nic mi się nie stało. Wyglądał jak gwiazda porno... nie no przesadziłam. Nie, że to oglądam! To wbrew postawionym mi zasadom. Damie nie wypada. Jego uroda po prostu zapierała dech w piersiach, a mimo to zrobił coś tak niebezpiecznego. Ja na jego miejscu bym sobie nie pomogła.
Był ideałem, pieprzonym ideałem. Uratował mnie, narażał siebie, a teraz jeszcze do mnie zagaduje. Sprawia mi tym największą przyjemność.
-T-to ty?-wyjąkałam.-Nie wiem jak mam ci dziękować...-wypaliłam speszona. Nie wiedziałam co miałam powiedzieć. Kurka! On uratował mi życie, a ja nawet nie potrafię mu za to podziękować. Idiotka ze mnie.
Chyba się lekko zarumienił. Boże, czy to nie wystarczy, że uratował mi tyłek? Musi jeszcze wywoływać u mnie takie uczucia?

Jakie uczucia, Chanel?

-To nic takiego. Z resztą... to przyjemność ratowanie ciebie. Chodź byli dosyć... zbudowani.-wyjaśnił. Dosyć zbudowani? On chyba jakieś żarty sobie stroi.-Mógłbym postawić tobie drinka?-spytał słodko. Był chyba lekko poddenerwowany, ale nie mogę powiedzieć, że nieśmiały. Był bardzo śmiały i starał się to okazywać.
Zmrużyłam oczy i potwierdziłam swoim "czarującym" uśmiechem.
Postawił obok mnie szklankę i sam wypił zawartość swojej. Nie chciałam być gorsza więc w kilku łykach wypiłam postawionego mi drinka. Zakręciło mi się lekko w głowie.
-Niezła jesteś.-roześmiał się.
Nie musiał mi tego mówić, wiem , że jestem. Jestem też bardzo skromna. To też powinien wiedzieć.
-Tak właściwie, nie przedstawiłem się-przypomniał- jestem Harry Styles.-podał mi dłoń, którą od razu przechwyciłam w miłym geście.
-A ja...-zaczęłam.
-Chanel.-uciął krótko. Ze zdziwieniem wbiłam w niego zaciekawiony wzrok. Spojrzał na mnie z tym samym zdziwieniem i wzruszył ramionami.-Zgadywałem.
Nagle zrobiło się między nami dosyć niezręcznie, na parkiecie wiało pustkami, a w głośnikach nie było nic godnego podziwu. Chciałam się lekko rozruszać, ale nogi nawet nie drgnęły.
Nerwowo zaczęłam tupać nogą. Chyba to zauważył. Zbadał mnie wzrokiem i odszedł.
Zaraz... Odszedł? Jak mógł? Teraz gdy tak dobrze mi szło muszę poszukać innego? Wypadłam aż tak źle? Uważam, że poszło mi całkiem dobrze. Chyba się myliłam.
Powędrowałam za nim wzrokiem. Był już przy DJ, coś mu wyjaśniał.
Może nie jest ze mną aż tak źle?
Gdy zauważyłam, że się zbliża niezauważenie odwróciłam wzrok. Usiadł w to samo miejsce co przedtem i czegoś oczekiwał. Czego?
Nagle z głośników zaczęły lecieć nowe brzmienia. Znałam to.
-Zatańczymy?-spytał nagle.
-To moja ulubiona piosenka! Skąd wiedziałeś?-nie otrzymałam odpowiedzi, od razu pociągnął mnie za sobą na parkiet gdzie nagle zrobiło się strasznie tłoczno.Ludzie byli wszędzie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ledwo co szło oddychać.
Zrobiło mi się słabo, a do tego znowu zakręciło mi się w głowie. Obraz zaczął mi się rozmywać. Widziałam niedokładnie, jakby przez mgłę. Moje oczy rozpoznawały jakieś czerwone i szare barwy. Czy to znak, że umieram? Nie chce! Nie tego pragnę... zresztą ja już sama nie wiem czego pragnę. Mózg nie odróżniał rzeczywistości od czegoś... co nią kompletnie nie było.

Mamusiu, czy na parkiecie tańczy schlany kangur?
____________________________
Pierwszy rozdział :) trochę krótszy niż miałam przemyślane, ale najważniejsze, że jest.

Prologue

Jak to jest kompletnie odciąć się od świata? Myślisz "nie wiem" , "to przecież niemożliwe". Wcale tak nie jest... Idzie. I choć chcesz, to nie możesz wrócić, bo coś Cię trzyma. Czyjaś dłoń, która nie pozwala Tobie uciec. Co z tego, że w domu czekają na Ciebie miliony takich dłoni? Przecież właśnie TA Ciebie kocha i nie pozwala Ci opuścić otoczenia w którym się znajdujesz.
Pytanie: Jak uciec?
Może z czasem odechce Ci się uwolnić? "Zdarzyłem się Tobie. Ludzie czasem zdarzają się sobie. Oszukujemy się, że mamy nad tym władzę. To nieprawda. Zdarzamy się sobie. Tak.Zdarzyłaś się mi. I bałem się, że możesz zdarzyć się komuś innemu."